Lanckorona – podcieniami zabudowana, krajobrazem malowana
Na cel naszej sobotniej, kończącej lato wycieczki wybraliśmy Lanckoronę – zachwalaną nam przez znajomych, polecaną w przewodnikach wieś, która miała nas urzec swoją unikalną, tradycyjną zabudową i malowniczym położeniem. Żeby nie było łatwo, zabraliśmy ze sobą nasze rowery. A co! W końcu to chyba ostatnia dłuższa wyprawa rowerowa tego lata…To kto zabiera się z nami?
Vamos?
Lanckorona jest oddalona od Krakowa o jakieś 36 km, położona na wzgórzu, zwanym Lanckorońską Górą.
Poniżej nasza trasa, pokonywana oczywiście z małymi przystankami ( nie rzadko przez lekkie zagubienia GPS-owe), przez co dotarliśmy do Lanckorony po ok. 4 godzinach. Trasa jest bardzo ładna, choc dośc wymagająca (liczne podjazdy, czasem polne lub leśne ścieżki ). Do Lanckorony prowadzi nas też Bursztynowy Szlak, po drodze znajdziecie liczne oznaczenia i tablice informujące.
Kilka widoczków z trasy:
Już prawie jesteśmy – jeszcze tylko wjechac na tę górę…i będziemy w Lanckoronie!
Kapliczka konfederatów barskich z 1910 r.
No to dojechaliśmy! Wchodzimy powoli w wieś, a może miasteczko…mijamy turystów, wczasowiczów w tym nawet zagranicznych! Nie mieliśmy pojęcia, że wioska jest aż tak popularna, a może poprostu nagminnie polecana obcokrajowcom jako przykład „prawdziwej polskiej wsi” wartej odwiedzenia? W każdym razie nie wydaje się być senna i starodawna, biorąc pod uwagę choćby liczne miejsca noclegowe i napotykane po drodze klimatyczne kawiarenki i restauracje.
Rynek to najbardziej rozpoznawalna częśc Lanckorony…Spadzisty plac, otoczony drewnianymi, podcieniowymi domkami, w których życie toczy się jak przed laty: babcie na ławeczce przed domem, prowadzące niespieszne rozmowy, ktoś inny reperuje dom, nie przejmując się falą przechadzających się wokół turystów. Niby gwar i tłok na lanckorońskim rynku, a jednak cały krajobraz sprawia, że czuje się tu po prostu spokój…
A po spacerze po rynku, udajemy się znów pod górę – tym razem przez park, by dostac się do ruin lanckorońskiego zamku z XIV.
Po drodze mijamy Kościół parafialny pw. Św. Jana Chrzciciela i weselną „bramę”:
Tak pewnie kiedyś wyglądał zamek:
A to już ruiny lanckorońskiego zamku:
Jeśli zgłodniejecie w Lanckoronie, to jest tam dośc spory wybór knajpek. My trafiliśmy do kawiarenki artystycznej ” Cafe Pensjonat Lanckorona” z widokiem na cały rynek. Jak się okazało było to miejsce połączone z Hiszpanią, ze względu na zamiłowanie tym krajem przez właścicielkę. Skuszeni obietnicą przygotowania wg tradycynej hiszpańskiej receptury, wybraliśmy zamiast smaków kuchni lokalnej – hiszpańską tortillę – i nie pożałowaliśmy.Lepszą robi tylko Tomi w domu 🙂
Hiszpańska tortilla w Lanckoronie? Czemu nie!
I jeszcze z serii: napotkane i ciekawe…..Fajnie jest miec bankomat za oknem?
Miłe było to popołudnie, ale dzień już coraz krótszy, a droga do Krakowa daleka…nie, nie…nie wracaliśmy już rowerami. Wystarczyło pojechac kawałek dalej – do Kalwarii Zebrzydowskiej, po drodze mijając kalwaryjskie dróżki i stamtąd zapakowac się do pociągu, który w niecałą godzinę wraz z naszymi jednośladami dowiózł nas do domu 🙂
A po drodze na dworzec,
w oddali klasztor w Kalwarii Zebrzydowskiej:
Stacje kalwaryjskie:
Czas wracac do domu:
Jak Wam się podobała wycieczka? Polecamy Lanckoronę nie tylko na rowerowe wypady!