Co by było gdyby, czyli rocznicowe przemyślenia przy poniedziałku 13-tego
Nie jestem couchem, znawcą życia, filozofem czy wróżką. Nie piszę motywacyjnych postów, raczej nie zamierzam zmieniać komuś życia. Chciałabym jedynie podzielić się z Wami moimi przemyśleniami z ostatnich kilku lat. Przemyśleniami o planowaniu, o marzeniach, o decyzjach, zbiegach okoliczności i przeznaczeniu. O tym czego w życiu pragniemy i szukamy i o tym, co w zamian od wrzechświata otrzymujemy.
Co mnie wzięło na filozoficzne wywody?
Ano dziś właśnie (13.02) przypada moja kolejna – tym razem pełna, bo piąta już rocznica wyjazdu na wymianę studencką do Malagi w Hiszpanii. Pamiętam jak dziś pakowanie walizki, lot, samotną podróż busem wzdłuż costy i zachwyt słońcem w środku polskiej zimy, plażą i morzem (choć temperatury wbrew moim wyobrażeniom o całorocznie gorącej Hiszpanii oscylowały wtedy wokół 15 stopni ). Nowe znajomości przychodziły z czasem, hiszpański coraz częściej wylewał się z ust ( początki z moim baaardzo podstawowym językiem były ciężkie), a miasto odkrywało przede mną swoje zakątki i powoli stawało się moim kolejnym domem. Równy miesiąc po przyjeździe poznałam na uniwerku pewnego Chilijczyka, choc na wstępie myślałam, że jest Hiszpanem. Były wspólne wyjazdy, pomoc w zadaniach domowych, imprezy, a wszystko to skończyło się oświadczynami i ślubem rok później. Pojechałam na Erasmusa i przywiozłam męża…
I od tego czasu zadawałam sobie pytanie: co by było, gdybym tam nie pojechała. Czy poznalibyśmy się w innych okolicznościach, czy tak poprostu miało być? Cały mój wyjazd na wymianę był skutkiem zbiegów okoliczności i moich decyzji, ale początek miał w niepozytywnej dla mnie z pozoru sytuacji….
Mój licencjat zrobiłam w Warszawie. To były fajne 3 lata. Po tych 3 latach, nabrałam ochoty na wyjazd erasmusowy i wraz z dwoma koleżankami z roku, z planem na jeden semestr w Turcji, przystąpiłyśmy do egazminów językowych. Mój angielski był wtedy na poziomie średnim, bo nie miałam z nim styczności od liceum. Miałam jednak już przed oczami wizję tych tureckich plaż. Niepocieszona więc zareagowałam na fakt, że w którejś z częsci testu zabrakło mi minimalnej ilości punktów. Z nas trzech, to ja musiałam się pożegnać ze studiami nad morzem….trudno..nie udało się…nie tym razem….W zanadrzu jednak miałam alternatywną opcję. Założyłam, że jeśli nie uda mi się z Turcją, to na magisterkę przenoszę się na AWF do Krakowa. Jakoś od zawsze darzyłam to miasto sympatią, a każde odwiedziny u cioci utwierdzały mnie w przekonaniu, że kiedyś chcę tu studiowac. I wtedy właśnie przyszedł na to czas…Nie zastanawiając się długo, po zdanym licencjacie, pojechałam złożyc papiery w Krakowie. Pomimo trudnego testu (na który większośc z kandydatów miało wcześniej odpowiedzi), udało mi się wstąpić w rzesze studentów AWF! Pierwszy semestr, poznani tu ludzie i atmosfera samego miasta utwierdziła mnie w przekonaniu, że taka zmiana, była najlepszą decyzją. Nie porzuciłam jednak marzenia o wyjeździe na Erasmusa. Od pierwszego tygodnia zainteresowałam się tematem i choć możliwośc ewentualnego wyjazdu miałam dopiero na kolejny rok, to od razu zaczęłam działać, by zdobyć odpowiednie punkty. I przyszedł grudzień, zbliżały się święta..a wraz z nim…zaskakująca dla mnie nowina….uniwerek w Maladze przyjmie dodatkowego studenta z turystyki zamiast wychowania fizycznego na nadchodzący semestr letni…Dla mnie oznaczało to, że za 2 miesiące (po załatwieniu wszelkich formalności i zdaniu sesji) mogę wylądować w Hiszpanii! Wszystko to działo się niesamowicie szybko, a ja prędzej niż myślałam znalazłam się w kraju, o którym wcześniej też tylko marzyłam. W tym przypadku pierwsze co mi przychodzi do głowy to: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Moja porażka przy pierwszym podejściu do Erasmusa zamieniła się koniec końców w przygodę życia… Przygodę, która wywróciła je o 360 stopni, i która zapoczątkowała serię kolejnych cudownych zdarzeń i spełnień marzeń. Wiadomo, że nic nie przychodzi samo. Ważne są nasze decyzje i chęci. Ważne, czy zaryzykujemy, by osiągnąć nasz cel, czy postawimy na wygodę i szarą codzienność. Ale wierzę też, że plan dla każdego jest gdzieś zapisany i od nas zależy, czy dobrze odczytamy wysyłane przez wszechświat znaki. Moim znakiem był ten nieszczęsny test. Mogłam się przy tym zdołować i kontynuować studia w Warszawie, ale moja interpretacja tego wydarzenia była inna (oczywiście po początkowej złości) : „Turcja to nie dla ciebie. Pora na zmianę. Chciałaś studiować w Krakowie? Helloo, więc zrób to teraz albo wcale!” OK….no to ja już dotarłam do Malagi…a do tanga trzeba dwojga…idąc dalej…co gdyby Tomi nigdy z Chile nie wyjechał? I tu znowu cała seria wydarzeń, które do Hiszpanii go jednak zawiodły.
Od gimnazjum marzyła mi się Ameryka Południowa. Czytałam o Inkach, Majach i Aztekach, wyobrażając sobie, że kiedyś postawię nogę w Machu Picchu. Czy to dodatkowy prezent od losu, że mój mąż okazał się latynosem?
Teraz jesteśmy w Chile. Marzenie stało się rzeczywistością. Kolejna wspólna i wielka przygoda. Oczywiście wiąże się z nią cały splot decyzji, nie tylko naszych. Naszą decyzją była utrata biletu powrotnego do Europy i pozostanie w tym kraju na dłużej. Nie mieliśmy i nie mamy nic do stracenia. Czas pokaże, czy decyzja była słuszna, czy podążamy odpowiednią drogą i czy los faktycznie chciał, byśmy się tu znaleźli i jeśli tak, to jaki tego zamysł? Pytanie póki co bez odpowiedzi…mam nadzieję, że w niedługim czasie ją odnajdziemy 🙂
*Zachęcam Was też do poczytania książki „Sekret” Rhonda Byrne, która dokładnie wyjaśnia jak wcielać marzenia w życie, za pomocą życzeń wysyłanych do wszechświata. Działa! Przetestowane osobiście!
A narazie zostawiam Was z tą refleksją i zachęcam do marzeń – to pierwsza rzecz, która nakreśla nasze życie. Od nas w pierwszej kolejności zależy, czy je urzeczywistnimy, czy pozostaną na zawsze tylko w podświadomości. Zatem: zakasujemy rękawy i zabieramy się za spełnianie marzeń!