To skomplikowane – o moim kryzysie w miłości do Malagi
Siedem lat temu stała się moim kolejnym „drugim” domem, moim początkiem, moją szansą na całkiem nową przyszłośc, moją miłością. Cała moje obecne życie ma swoje korzenie właśnie w Maladze. Wyjazd na Erasmusa był przełomowym etapem pod milionem względów. Zapoczątkował szereg zmian i lawinę nowych wydarzeń w przeciągu tych ostatnich siedmiu lat. Dzis historia zatacza koło. Znów mieszkam w Maladze, lecz na całkiem innych zasadach. Znów czuję się lekko zagubiona, choć zamiast ekscytacji wkrada się strach. Zamiast euforii, głowę zaprzątają niesforne myśli. Dlaczego to takie skomplikowane? Jak to jest z tą moją trudną miłością do Malagi? I dlaczego pojawił się kryzys?
Dwa lata temu przy okazji piątej rocznicy przyjazdu do Hiszpanii, napisałam post o moich przemyśleniach dotyczących przeznaczenia i podejmowanych decyzji. Zachęcam do przeczytania, bo tam dowiecie się skąd w ogóle wzięłam się w Maladze. Pisałam go będąc nad Pacyfikiem w Chile. I zastanawiałam się wtedy, czy decyzja o pozostaniu w tym kraju na dłużej była słuszna. Od tamtego wpisu minęły dwa lata. Z czystym sercem mogę powiedzieć dziś, że tej decyzji nie żałujemy i, że wiele jej zawdzięczamy. Odbyliśmy wiele wspaniałych podróży, poznaliśmy cudownych ludzi, pracowaliśmy w wymarzonym miejscu, aż wreszcie wróciliśmy do Europy. Jako port powrotny wybraliśmy Malagę – miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. Malaga była moją przepustką do zmian. WIELKICH ZMIAN!
*o tym co wydarzyło się u nas w 2017 roku poczytaj tu, a podsumowanie roku 2018 znajdziesz tu
ERASMUS totalnie zmienił moje życie!
13 lutego 2012r. wylądowałam po raz pierwszy w Hiszpanii (Alicante), w towarzystwie dwóch koleżanek z roku. Dzień później dotarłam już sama do mojej destynacji. Była nią stolica wybrzeża Costa del Sol – słoneczna Malaga, którą wcześniej znałam tylko z czekoladek firmy Wawel. Pamiętam pierwsze promienie słońca (jak ja się cieszyłam wtedy tym słońcem, wiedząc, że w Polsce jeszcze zima). Pamiętam pierwszy widok plaży oraz morza i to uczucie, że to miejsce to teraz mój dom na pół roku. W Maladze byłam totalnie sama, więc sukcesywnie starałam się łapać nowe kontakty i zawiązywać znajomości. Erasmus niewątpliwie wpłynął na poszerzenie moich horyzontów, na spontaniczne wyjazdy i podróże, na które wcześniej sama nie miałam odwagi. Semestr zleciał zdecydowanie za szybko, a moja walizka wrażeń, doświadczeń i wspomnień się nie domykała. I myślałam, że jak gdyby nigdy nic wrócę z nią do Krakowa, a Malagę wspominać będę z sentymentem tylko przy każdej rocznicy wyjazdu. Ale tak się nie stało, bo Erasmus wywrócił moje życie do góry nogami! W kwestii osobowości stałam się bardziej otwarta, odważna, niezależna, odpowiedzialna. I gdzie te siedem lat temu przyszłoby mi do głowy, że miesiąc od przyjazdu poznam faceta mojego życia, że on okaże się Chilijczykiem, że pół roku później mi się oświadczy, że po półtora roku weźmiemy ślub, że będziemy mieszkać w Polsce, a po 4 latach w końcu wyląduję w mojej wymarzonej Ameryce Płd? I że po całych siedmiu latach znowu będę spacerować po paseo maritimo w Maladze, chłonąc promienie słońca? Ba! I że jeszcze będę się tu uczyć jazdy na rolkach!
*O naszej historii poczytaj tutaj
Kocham Cię, Malago, ale… – czyli jak to jest z tą nasza trudną miłością
Moje uczucie do Malagi można przyrównać do normalnej ludzkiej miłości. Pierwszy spacer na plażę, widok na palmy, morze i totalnie przepadłam. Zakochałam się. Dla mnie to było uosobienie raju na ziemi. Malaga co rusz odkrywała przede mną swoje atuty. A ja coraz bardziej ślepo w nią wpatrzona, zachwycałam się każdym promieniem słońca i błękitem nieba, widokiem drzew obsypanych gorzkimi pomarańczami, podejściem do życia jej mieszkańców, smakiem tinto de verano i oliwek, kawą w szklance i bułką z pomidorami. Nawet to, że marzłam w domu zimą, że rozkrzyczani Hiszpanie, że w porze sjesty nie mogłam nic załatwić nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Reagowałam na to wszystko z uśmiechem. W końcu przecież jak zakochany człowiek. Po wyjeździe z Malagi kontynuowałyśmy nasza miłość na odległośc. Tęskniłam, a w głowie wciąż kłębiły się wspomnienia. Sporadyczne odwiedziny (zazwyczaj raz w roku) zawsze wywoływały falę sentymentów, pozwalały naładowac baterie i przywieźć kolejne niezapomniane chwile. Po całych siedmiu latach od pierwszego kontaktu z Hiszpanią i Malagą historia zatoczyła koło. Wróciliśmy do niej, a moja miłośc do tego miasta nabrała całkiem innego charakteru. Może trochę przygasła, może trochę ulotniła, a raczej myślę, że została wystawiona na próbę. No jak to w miłości. Wciąż patrzę na nią przez pryzmat wspomnień, sentymentów, przeszłość. A ona wcale się dużo nie zmieniła. Palmowe wysepki wciąż tkwią w tym samym miejscu (no może palmy nieco podrosły), morze lśni do słońca jak kiedyś, statki wpływają i wypływają z portu, Hiszpanie wciąż krzyczą w tym andaluzyjskim akcencie, ranne ulice wciąż pachną świeżo parzoną kawą, oliwą i dymem z papierosów. Starsi mieszkańcy po porannym spacerze lub joggingu, spokojnie spędzają południe w lokalnych barach, sączą szklankę piwa i przegryzając tapasami. Sklepy i biura zamykają się między 14 a 17. Centrum jak zwykle pełne turystów. Malaga się nie zmieniła. Zmieniłam się ja. I moja do niej miłość. Uczucie zostało skonfrontowane z szarą rzeczywistością. Siedem lat temu nie wyobrażałam sobie mieszkania w innym miejscu na ziemi. Patrzyłam na nią z zupełnie innego punktu widzenia. Oczami pełnej marzeń, energii i luzu studentki, której jedynym problemem było odrobienie pracy domowej, wyjście na imprezę i kupienie butelki sangrii. Dziś, Malago, patrzę na ciebie z zupełnie innej perspektywy. Widzę twoje zaśmiecone ulice i rozsmarowane na chodnikach psie kupy. Narzekam na twój lodowaty i silny, zimowy wiatr i wychłodzone mieszkania. W lecie na nieludzkie upały i skwar. Ludzie w urzędach wcale nie wydają się mili ani uśmiechnięci i nie mają ochoty za wiele pomagać. Głośni Hiszpanie krzyczą pod oknem. Chilijskie wino i owoce morza całkiem przebiły twój wcześniejszy autorytet. I dalej te problemy z pracą, kolejna odrzucona aplikacja, 500 kandydatów na jedno stanowisko. Poznaję z dnia na dzień to inne, prawdziwe oblicze miasta. Zauważam niedoskonałości i wady, tak jak człowiek poznaje drugą osobę po dłuższym czasie znajomości. Patrzę na Malagę z perspektywy jej mieszkańca. Osoby, która tak jak marzyła przed laty, chciałaby ułożyć tu sobie życie. No i kryzys panie, kryzys w miłości. Wspomnienia i urok Malagi przykryła powłoka szarej rzeczywistości i przyziemnych problemów. Wiem przecież – nikt nie jest idealny. Może to tylko typowe polskie narzekanie. Zawsze przecież lepiej, gdzie nas nie ma. Wierzę, że na nowo mnie oczarujesz, Malago, a uczucie na nowo odrodzi się, zakwitnie. Ono cały czas tkwi tam głęboko.
Mam nadzieję, że za rok będę mogła znów powiedzieć, że Malaga po raz kolejny mnie w sobie rozkochała! Tak z motylami w brzuchu i z iskrą w oku!
Mieliście kiedyś albo macie taki kryzys w miłości do miejsca, w którym mieszkacie lub które uwielbiacie odwiedzać? Jak sobie z nim radzicie? Chętnie poznam Wasze historie!