Cypr,  Europa,  Grecja

Wyspa Afrodyty vs Wyspa Minotaura, czyli Yanccoli’s na „urlopie miodowym”

Przyszedł maj, a wraz z nim wspomnienie o naszych dwutygodniowych „miodowych” wakacjach– kilka lat temu,  mniej więcej o tym samym czasie wylegiwaliśmy się na plaży na Cyprze. Spędziliśmy tam niecały tydzień, a później przelecieliśmy na Kretę. Miało być pięknie, miało być ciepło i słonecznie, miały być kąpiele w morzu, zwiedzanie, dobre kolacje i „ekskluzywne” hotele, miało być przede wszystkim romantycznie…a co nam  z tego wyszło? Wygrzebaliśmy dla Was fotki i wspomnienia, a filmiki połączyliśmy w jedno (kto nie lubi słowa pisanego i woli oglądać może zjechać na dół strony). Zobaczcie, porównajcie  i absolutnie nie bierzcie do serca naszych subiektywnych opinii.

Vamos?


Dlaczego Cypr?

Sama już dokładnie nie pamiętam skąd mi się wziął ten pomysł, chyba wtedy wyspa była bardzo popularna i  wokół o niej słyszałam, a później oglądałam fotki w necie i stwierdziłam, ze na podróż poślubną nie może być nic lepszego niż wyspa miłości z 365 słonecznymi dniami w roku i lazurowym morzem.

Dlaczego Kreta?

Zawsze mnie interesowała (tłukło się o niej i na historii i na polskim przy omawianiu mitologii), a wyszła trochę przy okazji – 2 tygodnie na drogim Cyprze niezbyt nam się kalkulowało, a okazało się, że możemy te 2 wyspy fajnie połączyć lotniczo z końcowym rachunkiem za bilety: przelot Krk-Pafos, Pafos – Chania, Chania-Wrocław = Kraków – Pafos tam i spowrotem.

Ogólnie:

Chcieliśmy, żeby ten wyjazd był wyjątkowy – w końcu to „miesiąc miodowy”. Na Cyprze wszystko i tak drogie, więc zarezerwowaliśmy  sobie  na 4 noce położony na brzegiem morza pokój w hotelu ****gwiazdkowym ( wiecie :widok na morze, leżaki, parasole, basen z barem i te sprawy). No i chyba mamy pecha do bycia ekskluzywnymi (albo do Cypru) – pogoda nam nie dopisała, a jedyny słoneczny dzień w tracie pobytu w hotelu wykorzystaliśmy jadąc na pobliską plażę – nici z drinka w basenie i leżaka na hotelowej plaży 🙁

Za to na Krecie uszczupliliśmy już budżet i wynajęliśmy pokój w pensjonacie, ale położonym w samym porcie (Villa Venezia dla zainteresowanych) – i to był strzał w dziesiątkę. Żadne tam luksusy – pokoik z łazienką, czysto, flaszeczka raki (anyżowa wódka) na stoliku oraz przemiła i pomocna Rosjanka, obsługująca ten obiekt, a na ostatnie 2 noce z uwagi na naszą poślubną podróż dostaliśmy nawet pokój z widokiem na port.

Na obu wyspach wynajęliśmy auto – to chyba najlepszy sposób, by je zwiedzić i być niezależnym od ichniejszego transportu autobusowego (w sensie: czekasz, czekasz,  autobus nigdy nie przyjeżdża,  a wywieszony rozkład jazdy –jeśli w ogóle jest – nijak się ma do rzeczywistości). Na Cyprze mieliśmy niefajne doświadczenie z jedną ze znanych wypożyczalni, dlatego na Krecie szukaliśmy prywatnych firm i  z takiej też skorzystaliśmy – chodząc po Chanii napotkacie ich naprawdę dużo. Aha i pamiętajcie, że na Cyprze obowiązuje ruch lewostronny (pozostałość po Anglikach).

Do pozwiedzania i pooglądania

Jeśli ktoś lubi tematy antyczno – historyczno- archeologiczne (tak jak my) to na obydwu wyspach znajdzie wiele miejsc, godnych uwagi. Oto  te, które udało nam się odwiedzić.

Na Cyprze:

Pafos – korzystając z dnia niepogody, zwiedziliśmy wpisany na listę UNESCO park archeologiczny miasta Kato Pafos, który słynie przede wszystkim z kunsztownych mozaik, zdobiących podłogi starożytnych rzymskich willi.

Spacer po Pafos – wykorzystując deszczowy dzień..

Kourion – kolejne stanowisko archeologiczne, położone ok.14 km od Limassol. Wielki obszar, położony malowniczo na klifie nad morzem. Ruiny, kolumny, kamienie, ruiny, najfajniejsze chyba miejsce to amfiteatr (niestety albo stety zrekonstruowany), z którego roztacza się bajeczny widok na morze – oglądanie sztuki z takim tłem to ja rozumiem.

Skała Afrodyty (Petra Tou Romiou) –„ must see” na Cyprze. Kamienista zatoczka i wapienne, wystające z wody skały – w tej scenerii miała się narodzić z morskiej piany bogini Afrodyta.

Na Krecie:

Chania, czyli nasz baza – to urocze miasto spodobało nam się już od początku:  mieszają się w nim wpływy weneckie i tureckie, jest wenecki port z fortyfikacjami  i weneckimi domkami, jest turecki Meczet Janczarów i targ miejski, pachnący ziołami i oliwkami.  Jest przede wszystkim „klimat”, który sprawia, że chce się tu być. Z żalem stamtąd wyjechaliśmy…

Meczet Janczarów:

Widok na port wenecki w Chanii:

Knossos – cel naszej jednodniowej wycieczki samochodowej (jechaliśmy tam chyba z 3h) – kto z nas nie słyszał o królu Minosie, o labiryncie i Minotaurze… mit mitem, a ruiny stoją, wiele fragmentów jest zrekonstruowanych, odbudowanych, co z  jednej strony daje nam obraz jak pałac Minosa mógł wieki temu wyglądać, z drugiej strony jednak zabiera autentyczność, choć jakaś magia i mityczność miejsca pozostaje ( wydobyte stamtąd autentyki możecie znaleźć w Muzeum Archeologicznym w Heraklionie –  wejdziecie tam na bilecie łączonym z Knossos).  Mimo tego, że labiryntu nie znaleźliśmy, to było warto.

Do plażowania

No cóż- Cypr zapodał nam kapryśną pogodę, pechowo trafiliśmy akurat na te kilka dni w skali roku, kiedy padało.Jeden dzień słońca pomiędzy burzami, spędzony  na pobliskiej od Pafos plaży (Coral Bay), zamiast korzystania z hotelowego basenu wystarczył jednak, by spalić sobie noski  (i trochę więcej). Dojazd miejskim autobusem z Pafos.

Agyia Napa – kurort położony na południowo – wschodnim krańcu wyspy, słynący podobno z najlepszych plaż i życia nocnego. Na tłocznej plaży, wypełnionej po brzegi imprezowiczami  spędziliśmy 3h, korzystając z ostatnich promieni słońca tego dnia. Nie da się ukryć, że to miejsce rozrywkowe – co krok zaprasza do skorzystania z jakiejś „turystycznej atrakcji”.

Na Krecie odnaleźliśmy to, czego szukaliśmy – rajska plaża i turkus morza – kawałek Karaibów na greckiej wyspie. Na Elafonisi spędziliśmy cały dzień i było nam mało. To maleńka wyspa, połączona z Kretą płytką laguną. Biały piasek, różowe pasy połamanych muszelek i ten bajeczny odcień wody od granatu po błękit i turkus.

Podobne wrażenia zaoferuje wam też laguna Balos – niestety nam zabrakło czasu, by tam pojechać.

Zbaczając z drogi…

….na Cyprze…

Jedziemy, jedziemy, naszym oczom ukazują się kolczaste ogrodzenia, budki strażnicze, a w oddali majaczy jakby opuszczone miasto. A później pojawiają się tureckie, powiewające  flagi. Niezbyt w zgodzie z naszym planem, ale zapuszczamy się coraz dalej, aż docieramy do granicy grecko – tureckiej- docieramy do Cypru Północnego, który nie należy jak pozostała część do UE, a do Turcji.

Kupujemy ubezpieczenie na auto, przekraczamy Zieloną Linię (monitorowaną przez ONZ, dzielącą Cypr na część grecką i turecką)  i wjeżdżamy na szalone tureckie drogi, a naszym oczom ukazuje się typowe tureckie miasto  – Famagusta – nazywana miastem duchów- dlaczego? Za chwilę mieliśmy się przekonać…

Parkujemy auto i pieszo wkraczamy do dzielnicy Warosia – teren ogrodzony, strażnicy tureccy pilnują, by ktoś nie ośmielił się tam włamać, przed wejściem ostrzegają też tablice z informacją o możliwych niewybuchach. Ponad ogrodzenie wyrastają wysokie budynki mieszkalne, hotele, sklepy , a wszystko to pokryte śladami wojny i przemijającego czasu – 40 lat temu z powodu inwazji tureckiej na Greków, mieszkańcy tego miejsca uciekli czym prędzej, zostawiając wszystko co mieli. Nikt już nigdy nie powrócił do swojego domu. To właśnie miasto duchów – sklepy z towarami, w których już nigdy nikt nic nie kupi, bary, w których już nikt nie napije się piwa, hotele, do których już nigdy nie zawitają turyści i balkony, z których już nikt nigdy nie będzie podziwiał  widoków na piękne turkusowe morze.…największe wrażenie robi kontrast:

z jednej strony obraz złotej plaży i błękitno-turkusowego  morza…

z drugiej – te opustoszałe i  smutne hotele widma…

w połączeniu to wygląda tak:

Jadąc przez Kretę, zachwycają przede wszystkim górskie widoki , drogi są wąskie i kręte – trzeba uważać. W drodze do Elafonisi jechaliśmy przez Góry Białe (Lefka Oris). W niedalekiej odległości od wyspy znajduje się położony na skale klasztor Chrisoskalitissa – trzeba się tam wspiąć po 90 stopniach, z których jeden miał być wykonany ze złota – dostępny dla oka tylko ludzi bez grzechu– no cóż  – nam nie było to dane, ale za to mogliśmy podziwiać piękne widoki z tarasu monastyru.

W drodze powrotnej, znużeni po całym dniu w słońcu i kąpieli, wstąpiliśmy na kawę do restauracji, położonej w górach. Wygłodniali, zamówiliśmy zaproponowane przez właściciela (znającego nawet wyrażenia po polsku) kanapki tamtejszego, tradycyjnego przepisu. Dostaliśmy przypieczone bułki z krojonymi pomidorami, oliwą i serem feta (prawdziwym) – i wiecie co? To były najlepsze kanapki, jakie jedliśmy – zachwyceni smakiem i prostotą przygotowania, już samodzielnie serwowaliśmy sobie takie do końca pobytu na Krecie i robimy to do dziś, by pobudzić greckie wspomnienia…

Dziś wspominając te wakacje sprzed  2 lat, przeglądając zdjęcia, jedząc grecką sałatkę i te nasze „greckie” kanapki, mamy ochotę by tam wrócić..

Dla nas wygrała Kreta – za widoki, Elafonisi, miłych ludzi, smaki, aromat oliwek i ziół oraz pogodę (OK, no Cypr miał wtedy po prostu „gorsze dni”, nie będziemy go z tego powodu dyskwalifikować).

Na podsumowanie – zbiór wspomnień z tego wyjazdu w postaci filmiku..

A wy? Byliście lub wybieracie się na Kretę? Podzielcie się Waszymi wrażeniami. Uważacie, że to Cypr jest fajniejszy? Dajcie nam powody, byśmy dali mu drugą szansę..

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.