Zmiany, powroty i wyzwania – jaki był nasz 2018 rok?
To nieprawdopodobne jak szybko upłynął nam 2018 rok. Jak dziś pamiętamy zeszłorocznego, pracowitego Sylwestra nad Pacyfikiem. W wielkim skrócie to był rok gruntownych zmian, poważnych decyzji, niespodziewanych zwrotów akcji. Rok wymagający, nie zawsze kolorowy, czasem przykryty szarą powłoką codzienności i przyziemnych problemów. Rok nauki, odkrywania i nowych projektów. Udało się też zrealizować kilka zaplanowanych podróży z noworocznej listy i kilka nadprogramowych. Zapraszamy na podsumowanie naszego 2018 roku.
Vamos?
Pierwsze sześć miesięcy spędziliśmy w Chile, a pod koniec czerwca wróciliśmy do Europy. Dlatego też rok 2018 podzielił nam się na dwie półkule i dwa półrocza.
Półrocze chilijskie
Pilolcura Lodge
Od grudnia 2017 do maja administrowaliśmy mały lodge na południu Chile, ok. 30 km od Valdivii. Mieszkaliśmy vis a vis oceanu, w niesamowitym otoczeniu zielonych wzgórz, daleko od cywilizacji. W Pilolcura Lodge byliśmy odpowiedzialni za sprawy formalne i funkcjonowanie obiektu (pokoje+restauracja), obsługę gości, rozliczenia, zakupy, ale też przeganianie upartych krów plażowiczek, pasących się od czasu do czasu na terenie hotelu, porządek i grzanie termalnej bani (hot tub). Ja dodatkowo robiłam ciasta i desery, nie raz sami gotowaliśmy dla gości, albo sprzątaliśmy. Cóż, byliśmy tylko 4-osobową ekipą. To było 5 miesięcy wartościowej praktyki, nauki, robienia błędów i ich naprawiania, sprawdzenia się, kreowania i samorozwoju. Poznaliśmy wspaniałe osoby, zawiązaliśmy nowe przyjaźnie, mieliśmy cudownych gości, których chyba nigdy nie zapomnimy. Kupowaliśmy świeże łososie od rybaka, poznawaliśmy malowniczą okolicę, podziwialiśmy kilkadziesiąt niesamowitych zachodów słońca, przeżyliśmy jesienne, ulewne deszcze i wichury (tzw. temporal), zostaliśmy nawet przybranymi rodzicami ośmiu słodkich szczeniaków i ratowaliśmy zagubionego pingwina. To był niezwykły czas i jesteśmy bardzo wdzięczni za to wyzwanie, zaufanie i szansę, jaką dali nam właściciele obiektu, który dopiero wraz z nami przeżywał swój pierwszy letni sezon.
Nasz pomysł na biznes – narodziny projektu
W trakcie mieszkania w Pilolcura na nowo obudził się w nas pomysł biznesu, który już od początku VamosHoney powoli kiełkował. Dopiero jednak tu na odludziu, zaczął nabierać sensu i treści. Wcześniej robiliśmy krótkie filmy z naszych podróży i odwiedzonych miejsc. Tomi z pasji wprawiał się w fotografii, a od dłuższego czasu mocno wkręciło go …. kręcenie – filmowanie i montowanie klipów. Obydwoje stwierdziliśmy, że chcemy połączyć aparat z turystyką (jak na magistrów od turystyki przystało) i stworzyliśmy ofertę usług audiowizualnych. Chcieliśmy w pierwszej linii tworzyć filmy promocyjne dla branży hotelarskiej. Za zarobione pieniądze kupiliśmy nowy sprzęt: aparat i drona, który przyleciał aż z USA z naszym zaprzyjaźnionym gościem hotelu. Zdobyliśmy też naszych pierwszych klientów. Osoby, które jako pierwsze nam zaufały, dały możliwość do działania i wiarę w to co robimy. Alberto i Marianela – właściciele dwóch uroczych domków (cabañas La Mision) na wybrzeżu, powierzyli nam sfotografowanie i stworzenie filmu dla ich obiektu. Tym sposobem zrobiliśmy nasz pierwszy film promocyjny, a oni sami zostali naszymi życzliwymi przyjaciółmi (choć dzieli nas spora różnica wieku) i rodzicami chrzestnymi naszego projektu. Na polu możliwości nakręciliśmy również wideo promocyjne dla Pilolcura Lodge (zobacz).
Decyzja – wracamy do Europy
Sezon letni w Pilolcura skończył się, a wraz z nim nadmiar pracy i obowiązków. Niepotrzebne też już były wszystkie ręce do pracy, kiedy hotel praktycznie stał pusty. Zaczęło brakować w nim możliwości dla nas obojga, stanęliśmy w miejscu, a hajsów nie przybywało. Dodatkowo rodzinne sprawy Tomiego (do załatwienia w Chile) dobiegały właśnie końca z happy endem. Doszliśmy do wniosku, że to już czas by ruszyć dalej. Po blisko dwóch latach bujania się po Chile, zdecydowaliśmy wrócić do Europy, a przynajmniej spędzić tam wakacje. Z początkiem maja opuściliśmy naszą Pilolcurę, kupiliśmy bilety do Hiszpanii na połowę czerwca i mieliśmy ostatni miesiąc w Chile na dogranie wszystkich spraw.
…ale najpierw jeszcze jedna podróż
Nie mogliśmy wyjechać z Chile bez jeszcze jednej podróży, którą przecież już od dawna mieliśmy w planach. Jak zwykle na spontanie, wyruszyliśmy tym razem na południe Chile. Zobaczyć słynną krainę dinozaurów – marzenie i prezent urodzinowy Tomiego – Park Narodowy Conguillio (poczytaj). Pojeździć wokół wulkanu Osorno, pochodzić po Puerto Varas i pojechać na wielką wyspę Chiloe. Było wspaniale. Nawet już późno jesienna aura nam dopisała. Dla nowego hostelu w Castro (Bosque Nativo Hostel), gdzie się zatrzymaliśmy również stworzyliśmy krótkie wideo reklamowe w sam raz dla social media (klik).
Nie ma powrotu bez….kłopotów
Po raz kolejny spakowaliśmy nasze manatki w plecaki i walizkę. Rozdaliśmy, co nam niepotrzebne, pozbyliśmy się staroci, a główny bagaż stanowiły zgromadzone pamiątki. Ciężko było wyjeżdżać z kraju, gdzie już się zaklimatyzowaliśmy, gdzie mieliśmy znajomych i ulubione miejsca. Chile chyba usłyszało nasz cichy żal i postanowiło nas u siebie zostawić. Udało mu się nas zatrzymać o jeden dzień dłużej. W dniu wylotu posiadałam status „oczekującej na wizę stałą”, nie miałam przy sobie żadnych dodatkowych dokumentów i martwiłam się trochę, czy nie będzie żadnych problemów. Tymczasem stojąc już w kolejce do odprawy policyjnej oświeciło mnie. To nie ja będę mieć problem, tylko Tomi! No bo jak on teraz chce wyjechać na hiszpańskim paszporcie (chilijskiego nie miał), skoro siedział przez 18 miesięcy w Chile jako Chilijczyk i nigdy żadnej wizy dla Hiszpana nie wyrobił? Tu się kłaniają dylematy podwójnego obywatelstwa i nasza lekkomyślności. Bo oczywiście Tomiego za nic nie chcieli wypuścić z kraju. Z tego wszystkiego straciliśmy nasz lot. Pierwszy raz w życiu. A jeszcze godzinę wcześniej godziliśmy się dobrowolnie na pozostanie jeden dzień dłużej w Santiago, jeśli samolot miałby mieć overbooking (zapewniony hotel, jedzenie, transfer i dodatkowe odszkodowanie na głowę). Tyle wygrać..i tyle stracić. Oniemiali, ze łzami w oczach staliśmy przed kierowniczką zmiany linii lotniczej LATAM (którymi mieliśmy leciec). Jak zwykle nasz Anioł Stróż czuwał i po godzinie oglądania desperanckiego spektaklu, zesłał nam swojego pośrednika właśnie w jej osobie. Macarena znalazła dla nas rozwiązanie sytuacji, zabookowała nam nową kombinację lotów następnego dnia (bez żadnych dodatkowych kosztów!), dostaliśmy też transfer do domu i na lotnisko oraz karty na jedzenie. Niech nam tylko ktoś powie, że anioły nie istnieją! Kolejny raz utwierdziliśmy się w przekonaniu, że karma wraca, ta zła i ta dobra. I, że jesteśmy megaszczęściarzami! No i, że marzenia się spełniają, choć czasem nie w sposób jaki sobie umyślimy. Bo na domiar wszystkiego, połączenie nowego lotu prowadziło nas przez wymarzoną Brazylię! (jedyną opcją, żeby Tomi mógł opuścić kraj to wyrobienie paszportu chilijskiego, albo lot z przesiadką w innym kraju Ameryki Płd., dokąd może dolecieć na chiljskim dowodzie). Co prawda, spędziliśmy tylko niecałe 2 godziny na lotnisku w Rio de Janeiro, no ale zawsze stąpnęliśmy nogą Brazylię. A to znaczy, że jeszcze tam wrócimy.
Półrocze hiszpańsko – polskie
Umęczeni po tych wszystkich perypetiach w końcu dolecieliśmy do Malagi. Tu mieszka najbliższa rodzina Tomiego, tu się poznaliśmy 6 lat temu, tu się wszystko zaczęło. Mimo początkowych myśli o powrocie do korpoświata w Polsce, Malaga zatrzymała nas jednak u siebie na dłużej. Wakacyjne miesiące upłynęły w rozjazdach, przynajmniej w moim przypadku. Krążyłam między Hiszpanią a Polską. Najpierw poleciałam do domu, by odbyć moją pierwszą w życiu pieszą pielgrzymkę, i to z mamą! Trasa Przemyskiej pielgrzymki z Leżajska do Częstochowy to 300 km, 10 dni marszu. Nie ukrywam, było ciężko: upał, deszcz, bolące nogi, spuchnięta kostka, odciski, wypryski….a pomimo to, była to jedna z najbardziej wartościowych podróży w moim życiu. Polecam każdemu!
Do Malagi i Tomiego wróciłam z najmłodszym rodzeństwem – siostrą i bratem, których już od dawna marzyłam zabrać na wakacje, nadrobić trochę czas, spędzony na drugiej półkuli. Po odstawieniu ich spowrotem do Polski, przyleciałam do Hiszpanii dokładnie w swoje urodziny. Po raz pierwszy w Maladze świętowaliśmy z Tomim naszą rocznicę ślubu – a w tym roku wypadła okrągła – PIĄTA! Pierwszy raz braliśmy udział w Feria de Malaga i przeżyliśmy tu naprawdę upalne lato.
We wrześniu spełniło sie kolejne marzenie – polecieliśmy obydwoje na miesiąc do Polski. Odwiedziliśmy nasz ukochany Kraków, znajomych, rodzinę, a nawet zrobiliśmy tripa po bałtyckim wybrzeżu i w Bieszczady.
Tuż przed powrotem do Hiszpanii pojawiła się propozycja wystąpnienia w programie podróżniczym stacji TVN Bis – „Pokaż nam świat” Jakuba Porady. Dosłownie z dnia na dzień przygotowaliśmy materiał, spakowaliśmy plecak i ruszyliśmy na stolicę, by po raz pierwszy w życiu wystąpić w telewizji! To było szybkie, ale kompletnie bezstresowe i przemiłe nagranie. Mówiliśmy o Chile i naszych podróżach. Pooglądaj tutaj.
Projektu ciąg dalszy – nieoczekiwane zdarzenia
Przed podróżą do Polski pojawiła sie opcja uzyskania środków finansowych na założenie i rozwój firmy. Skorzystać mógł Tomi. Działo się to wszystko w bardzo szybkim tempie. Po powrocie do Malagi, dokładnie 12, a właściwie 13 listopada Tomi założył działalność, a pieniążki, które dostał pozwoliły dokupić brakujący sprzęt, a nawet auto! Nasze pierwsze! Projekt rozpoczęty w Chile planujemy kontynuowac tu w Europie, aktualnie w Hiszpanii. Udało się już nawet zrobić pierwszy promocyjny film dla Malaga Premium Hotel (zobacz). A tu możecie dokładnie zapoznac się z naszą ofertą.
Nowy Rok niesie ze sobą wielkie wyzwanie. Prowadzenie własnej firmy to podobno niełatwe zadanie. I z pewnością się o tym sami przekonamy już niedługo. Chcemy jednak spróbować na własnej skórze. Mamy też w głowie masę innych pomysłów, które ciężko nam w tej chwili ukierunkować i okiełznać. Chcielibyśmy, by choć niektóre z nich wypaliły.
Tymczasem zamykamy rok 2018 z pozytywnym bilansem. Pisząc to podsumowanie, zdaliśmy sobie sprawę, ile tak naprawdę wspaniałych rzeczy nam się przytrafiło, ile dobra nas spotkało i jak najgorsze nawet sytuacje przyniosły pozytywne skutki. Przez to jeszcze bardziej jesteśmy wdzięczni i doceniamy to, czego pod falą stresów, zawirowań, smutków i codzienności trudno nam było dostrzec i faktycznie się cieszyć. Każdą trudną lekcją, każdą podjętą decyzją, każdym człowiekiem na naszej drodze, każdą szansą i każdym dniem.
Nie mogliśmy żegnać starego i witać nowego roku inaczej niż w podróży. Po raz kolejny, już trzeci rok z rzędu spędzamy sylwestra z widokiem na ocean. Tym razem jednak, po raz pierwszy będzie to Atlantyk (poprzednie dwa były w Chile, nad Pacyfikiem).
Dziękujemy Wam, że byliście z nami przez 2018 rok i zapraszamy do wspólnego podróżowania przez 2019!
Będzie jeszcze o Chile, bo to temat rzeka. No i oczywiście mnóstwo Hiszpanii, bo to nasz obecny „nowy, stary dom”. Korzystając z tego, że jest to pierwszy wpis w nowym roku, dajcie znac, czego Wam u nas brakuje, a może podoba? O czym chcielibyście czytać, a może oglądać? W ten sposób będziemy mogli lepiej zaprogramować się na kolejny rok.
A jaki był Twój rok? Dominowała stabilizacja, czy się działo? Jakieś życiowe wybory, dylematy, wyzwania, role? A może rzuciłeś/aś wszystko i wyjechałeś/aś i to niekoniecznie w Bieszczady?
Wspaniałego 2019 roku Wam życzymy!